Wczoraj byłam na spotkaniu teoretycznie w sprawie pracy. Tak, w niedzielę! Ale może zacznę od początku.
Jakiś czas temu dziadek pod ośrodkiem zdrowia spotkał miejscowego radnego, nazwijmy go "Pan X", który zaprosił do auta osoby, chcące się ogrzać (nim otworzyli przychodnię). Dziadek poszedł z owym Panem. Nie wiem o czym konkretnie rozmawiali, bo nie pytałam dziadka, ale efektem tego było wręczenie wizytówki "Pana X" - dziadkowi, On z kolei przekazał ją mnie i powiedział, żebym zadzwoniła, bo ów "Pan X" ma dla mnie pracę. Oczywiście podczas wcześniejszej rozmowy telefonicznej z dziadkiem nie wiedziałam, że chodzi o "Paana X", ale kiedy dziadek pokazał mi wizytówkę od razu wiedziałam, że to będzie kpina. Ów "Pan X" mieszka niedaleko domu babci (nie żony dziadka, tylko drugiej babci - mniejsza o to) i doskonale znam tego Pana i jego zachowanie, ale zadzwoniłam we wtorek, usłyszałam, żeby przesłać CV na maila do niego i czekać do czwartku, a jak on się nie odezwie, to się przypomnieć. I tak też było! Po przesłaniu dokumentów, czekałam na czwartek, ale musiałam się przypominać "Panu X". Umówiliśmy się na ... niedzielę rano, w szkole podstawowej. Myślę sobie, co on tam będzie robił, kiedy on w technikum uczy i ma własną firmę?! No, ale poszłam. W szkole woźna powiedziała mi, że "Pan X" właśnie pojechał. Spytałam "czy wróci? Ale usłyszałam negatywną odpowiedź i radę, żebym zadzwoniła. Tak też zrobiłam i musiałam czekać 10 minut.